Cytując klasyka - coraz bliżej święta, coraz bliżej święta! Rok 2014 nie był zbyt obfity w ociekające klimatem świąt filmy, za to ten rok pod tym względem nas rozpieszcza - straszny Krampus, gwiazdorskie Kochajmy się od święta oraz rodzime Listy do metrów kwadratowych. Jeśli ktoś nie lubi spędzać Wigilii i Bożego Narodzenia z bliskimi, a zastanawia się nad pójściem do kina na świąteczny film - ten post jest idealny dla niego. Małe spoilery.
Nie oszukujmy się - natłok znanych twarzy na ekranie rzadko kiedy wychodzi filmowi na dobre. To, co na zwiastunie wyglądało przyjemnie i lekko, w praktyce okazało się nieznośnie przytłaczające. Cały świąteczny klimat oraz humor z trailera wyparowały, a ich miejsce zastąpiły chaotyczne wątki, nudne postacie i okropna, okropna narracja z okropnym głosem Steve'a Martina. Umówmy się, że jeżeli ktoś pisze scenariusz, a cały koncept filmu opiera wyłącznie na bohaterach, rozmowach i ich rozterkach, to to musi być dobre i z pomysłem. Kochajmy się od święta takie nie jest; film ewidentnie cierpi z powodu kulejącej historii, której cały finał (choć jestem fanem sceny tańca) rozgrywa się w 5 minut - bohaterów nagle olśniło i wszystko staje się proste i oczywiste. Ja ogólnie odniosłem wrażenie, jakbym oglądał film tak od 15 minuty i skończył 15 minut przed końcem. Brakuje i to bardzo jaśniejszego nakreślenia historii oraz domknięcia niektórych wątków. Psioczę, psioczę i psioczę - ale są też plusy. Rewelacyjni Goodman, Arkin i Squibb. Dwaj pierwsi panowie mają naprawdę dużo czasu antenowego i wykorzystują go w najlepszy możliwy sposób. Postać Squibb (mam nadzieję, że oglądaliście już Nebraskę?) została niestety sprowadzona do roli comic relief, czyli typowej drugoplanówki, służącej do rozładowania napięcia. Oczywiście, wywiązała się z tego zadania znakomicie, jednak szkoda, że tak rzadko pojawia się na ekranie. Love the Coopers zabrakło wyważenia wśród postaci i wątków; tragiczny i przerabiany 1737 razy wątek miłosny z udziałem Olivii Wilde (dajcie mi jedną produkcję, w której nie gra babki mającej kłopoty z facetami, JEDEN) i Jake'a Lacy'ego ukradł zbyt dużo czasu innym, ciekawszym bohaterom. Szkoda, wielka szkoda, bo jak zwykle - potencjał był, a zawiodła realizacja. 4 na 10? A niech ma 4+.
Znam tylko dwa głośne horrory świąteczne: Cicha noc, krwawa noc oraz Kevin Sam w Domu 4, dlatego też Krampus w kinowym repertuarze wydawał się dość ciekawą i świeżą opcją. Dodatkowo zachęcał klimatyczny trailer i sama idea przeniesienia niemieckiej legendy na duży ekran. Jak się ostatecznie przekonałem, zwiastuny filmów to największe kłamstwa XXI wieku, zaraz obok obietnic wyborczych. No ale dobrze, na pewno się głowicie, czy to jest dobry horror, na którym można się bać. Śpieszę z wyjaśnieniami - nie jest i o wiele bardziej czułem strach na zwiastunie Lasu Samobójców. Bo Krampus to w dużej mierze komedia, metafora, mówiąca o dzisiejszym stosunku ludzi do świąt. Po powolnym, komediowym rozkręceniu można przez chwilę odnieść mylne wrażenie, że w końcu zaczął się horror, by po chwili ogląda się resztę filmu z uśmiechem na twarzy. Miłym zaskoczeniem jest kilka niesztampowych pomysłów, w tym świetne zakończenie. Polubienie Krampusa działa na takiej samej zasadzie, jak wmówienie seksoholikowi, że Melissa McCarthy jest pociągającą opcją - kilka osób się na to złapie, ale Ci bardziej ogarnięci czy ambitni tego nie kupią. 5/10 ale z plusikiem, bo święta idą i jestem miły i hojny.
O dziwo, najlepszym świątecznym filmem w sezonie okazuje się skazywana na porażkę kontynuacja bardzo udanej kopii filmu To Właśnie Miłość. No właśnie, jak pierwszą część można porównać z brytyjskim hitem, tak drugą trzeba postawić obok Kochajmy się od święta; w sequelu Listów do M. mało miejsca na humor, a lwia część filmu skupia się na dramatach bohaterów. Czy to wychodzi produkcji na dobre? Według mnie nie, bo momentami robi się zbyt poważnie, a w końcu przyszło się na świąteczną komedię do kina. Rozumiem jednak ludzi, którym Listy... się podobały pomimo swojego poważnego tonu, bo w końcu święta to nie tylko przyjemne chwile beztroski, a te ukazane w filmie składają się na całkiem dobry dramat z elementami komedii. Aktorsko za wiele względem I części się nie zmieniło - Stuhr, Adamczyk i, psia dupa, Karolak stanowią główną siłę filmu, ale muszę tu nadmienić, że reszta obsady (zarówno nowej jak i starej) trzyma solidny poziom. Tak czy inaczej, w moim odczuciu Listy do metrów kwadratowych (może dowcipy mojej dziewczyny podniosą poziom tego bloga) zatarły dobre wrażenie zostawione po poprzedniczce, ale hej - dożyliśmy takich czasów, że hajs się musi zgadzać, więc nie zdziwiłbym się, gdyby to nie był koniec zarabiania na tym tytule. Naciągane 7.
Wniosek? W święta idźcie na Gwiezdne Wojny. One na pewno będą zajebiste.
I tak idę na Krampusa. Zachęcił mnie ciastek przybity nożem do lodówki.
OdpowiedzUsuńI tak nie pójdę na żaden z tych filmów. Na Gwiezdne wojny też. Po prostu nigdzie nie pójdę. Mogę, psze pana?
OdpowiedzUsuń