Nie mam czasu ostatnio pisać, ale jakieś tam filmy oglądam. Na razie przygotowuję zestawienie filmów o zombie, a przypomnienie sobie wszystkich jednak zajmuje czasu troszkę. Jednak oglądam też inne filmy na bieżąco. I tak filmowa ekranizacja Misia Yogi, jednej z bajek z mego dzieciństwa, uzyskała ocenę 4/10, Duże Dzieci czasami mnie rozśmieszyły więc uzyskały stopień 6+/10 a Misery kompletnie zachwycił i wzbudził niepokój tak duży, że dostał 10/10. Ale to nie o Misery dziś napiszę, lecz o filmie, który polecił mi mój dobry kolega, twórca bloga Filmidło. Napiszę o filmie Infiltracja, który po ostatniej scenie wywołał u mnie tak zwany "syndrom banana na twarzy" - szczery uśmiech.
Fabuła dla niektórych widzów, jak i jej rozwój w czasie filmu, może być zbyt skomplikowana. Pokrótce : jest dwóch chłopaków - Billy (Leo DiCaprio) i Colin (Matt Damon). Billy jest tajnym agentem, który działa pod przykrywką w Bostońskiej mafii, a Colin właśnie awansował do Specjalnej Jednostki Śledczej, lecz pracuje dla bossa mafii - Franka Costello (Jack Nicholson). Pierwszy z panów ma za zadanie przekazywać informacje o każdym posunięciu Franka szefostwu, drugi zaś chronić bossa mafii i informować go o planach policji.Ogólnie rzecz biorąc reżyseria i scenariusz nie bez kozery dostały po Oscarze. O ile jednak do scenariusza można się troszkę przyczepić (końcowe sceny), to do reżyserii nie ma żadnych zastrzeżeń. Martin Scorsese w końcu się doczekał wymarzonej statuetki, którą miał szansę dostać - włącznie z Infiltracją - 7 razy.
Kolejnym mocnym punktem The Departed jest niewątpliwie aktorstwo. DiCaprio, mimo mej początkowej obawy iż to będzie chłopaczek z Titanica (no, tylko tutaj miałem obawę, bo np w Wyspie Tajemnic, Incepcji czy chociażby Krwawym Diamencie to już widać na pierwszy rzut oka że będzie takim męskim schabem), to później już tylko grał bardzo dobrze. Może nie olśnił, ale grał jak grać powinien. A skoro o lśnieniu mowa - Jack Nicholson, którego wielbię i ubóstwiam, a także raz w tygodniu składam ofiarę w postaci dziewicy, po raz kolejny pokazał, że bardzo dobrze mu w roli lekko świrniętego człowieka. Nie wiem czy znajdę film, w którym grał słabo albo się jakoś ośmieszył. No, jedyna rola jaką sobie teraz przypominam to rola obżarciucha w realnym świecie.
Jedno słówko poświęcę też muzyce, która dobrze buduje klimat i ogólnie pasuje. Jest dobrze powtykana wszędzie tam, gdzie trzeba.
Koniec końców - seans trwał 2.5 godziny. Pewnie powiecie : O JEZU, ALEŻ DŁUŻYZNA. Ale okazuje się że wcale nie. Tak wkręciłem się w ten film, że gdy się kończył - chciałem jeszcze i jeszcze. Minął szybko, bardzo szybko. Jeśli chodzi o zakończenie, o którym wspomniałem na początku - jest naprawdę cieszące, mimo mej początkowej frustracji :) Polecam i dziękuję Bloo, który mnie namawiał do oglądnięcia (a także do pewnych rzeczy, których nie mogę wyjawić, wiecie, nieskromne rzeczy tak zwane ;). 10/10
dyshhka! ;*
OdpowiedzUsuń