A tam, mimo, że mało związane z filmami, to nie mogłem się oprzeć. Dziś w programie to co zawsze, czyli dużo badziewia i kilka perełek.
To jest niesamowite, jak człowiek nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, jaki wpływ na horrory ma takie coś jak dom. Mieliśmy już "Ostatni Dom Po Lewej", "Dom Woskowych Ciał", "Dom Wielkiego Brata" (z pamiętną rolą Joli Rutowicz), a ostatnio "Dom W Głębi Lasu". W 2001 roku zaś dostaliśmy horror, remake filmu z 59' pod tytułem "Dom Na Przeklętym Wzgórzu".
Jest sobie Bogaty Pan, który słynie z tego, że jest bogaty i umie straszyć ludzi dzięki swoim technologicznym sztuczkom. Jego żona obchodzi urodziny, to oboje dochodzą do wniosku "A, w sumie, urządźmy to przyjęcie w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym, w którym były prowadzone szalone i nieludzkie eksperymenty, a w którym pewnego dnia wybuchł bunt i wszyscy się zarżnęli. Może być zabawa". No i oni oczywiście robią to przyjęcie, robią listę gości, ale Ci, którzy przybyli na to przyjęcie to w ogóle nie goście z tej listy, potem Bogaty Pan proponuje po milion dolarów wszystkim nie wiadomo po co i na co, dom się zamyka i w zasadzie, nie powiem, żeby była w tym wszystkim jakaś logika, ale jakiś fun jednak z tego płynie.
Ale żeby nie przedłużać: film idealny dla złotej rybki. W jednej scenie widzisz śmierć osoby X, potem śmierć osoby Y, a tu nagle twist i osoba X tak naprawdę żyje, tak samo jak osoba Y, ale tylko po to, żeby posapać przez 5 minut i zginąć chwilę potem w jakiś idiotyczny sposób. Efekty specjalne na poziomie efektów wizualnych rogalika (aczkolwiek za dwa-trzy cielesne duchy muszę pochwalić), aktorsko słabo i po prostu, ani to do oglądania ani do paczenia. 3/10
Rozmawiałem sobie z mą lubą na temat tego, co by tu sobie oglądnąć o i tak sobie rozmawiamy i widzimy tytuł "Mama" o i mówię "A, to ten film taki straszny, z Hiszpanii chyba zresztą". Ona na to "Czemu niby z Hiszpanii?" na co ja "A bo oni tam lubią motyw matki i dziecka". Jak się okazało - nie, to nie był hiszpański film, ale wiele się nie pomyliłem, bo producentem "Mamy" jest sam pan Guillermo Del Toro i jego klimatem baśni i fantazji śmierdzi od pierwszych minut filmu.
W sumie, nie jest to najstraszniejszy horror jaki widziałem w tym roku (Sinister i pan Boogie, to jest to), nie jest to nawet najbardziej innowacyjny horror, ale jednak ma w sobie coś takiego, co mimo wszystko przyciąga uwagę. Tytułowa Mama jest dość przerażająca (I tu przyznaję, w jednej scenie zacząłem krzyczeć "JEZUS MARIA, CZEMU ONA SIĘ TAK WYGINA, NA MIŁOŚĆ BOSKĄ, CO SIĘ JEJ DZIEJE ŻE SIĘ TAK WYGINA?!?!") ale tylko tyle - poza tym widać inspirację i to sporą "Dziewczyną Medeirosa" z REC-a. Aktorsko w zasadzie bardzo dobrze, fabularnie lekki bezsens (na pewno mniejszy niż film opisany powyżej) i jeden fajny motyw, to jest zakończenie, które wzbudziło we mnie potrzebę wszczęcia dyskusji na ten temat. Ale to za jakiś czas, a na razie - Mama 6/10, spore rozczarowanie.
Tak tak. Jeśli Mesjasza trzeba by określić tytułem jakiegoś filmu, bez wątpienia byłoby to Happiness. Mało jest, naprawdę mało jest filmów, które zrobiły na mnie takie wrażenie, jak Happiness, a mój pierwszy seans z tym arcydziełem zaliczam do najbardziej krępujących momentów w moim życiu. I ja może zrobię to w ten sposób, że po prostu wymienię rzeczy, za które jestem wdzięczny "Szczęściu" i co z tego filmu wyniosłem, wy go potem obejrzycie i zweryfikujecie moje odpowiedzi, ok?
- Wiem, co robić, gdy zabraknie kleju
- Moje zakończenia związków nie były taką totalną katastrofą
- Nie daję się lizać psu po twarzy. Szczególnie po końcowych scenach tegoż filmu.
- Mimo, że jesteś małą osóbką, możesz podbijać do większych dziewczyn od siebie
- Nigdy nie wiadomo, co chodzi po głowach ojców moich kumpli
- Nigdy nie przyjmuj kanapki z tuńczykiem od ojca kumpla, kiedy zostajesz u owego na noc
- Twój psycholog czy psychiatra to większy świr od Ciebie i zazwyczaj ma Cię w tyłku
- Rosyjskie cizie są baaaaardzo ordynarne
- Nie obieraj sobie na "ojcowski wzór" ojca z Happiness
- Emeryci i seks to niezbyt podniecające połączenie
- Książki telefoniczne łatwo się psują
No, to tak w skrócie wielkim. Miałem chyba napisać jakąś puentę, ale skończę tylko na tym, żeby zebrać się całą rodziną* przed telewizorem, przygotować miskę popcornu i cieszyć się seansem wspólnym z "Happiness". 9/10, of course.
* Tylko jeśli nosicie nazwisko Manson. Pamiętacie, tego sympatycznego pana, który lubił stroić miny?
Ja mam totalnie nie po drodze z horrorami, no po prostu nie mogę, ostatnio na Alienie się tak dygałam, aż żal mówić;). Chyba, że wezmę się za "Mamę" dla Jessiki Chastain i Jaimiego Lannistera.
OdpowiedzUsuńMama mnie zawiodła. Choć kilka razy też miałem poważnego pietra :) Ale końcówka wszystko rozmywa. No, ale to moze wina tego, że jakimś wielkim fanem horrorów nie jestem i zawsze narzekam na te wszystkie bzdurki i głupoty, zamiast się zwyczajnie dobrze bawić... bać.
OdpowiedzUsuń