środa, 2 kwietnia 2014

Film. Na podstawie komiksu. I na podstawie gry - Scott Pilgrim vs The World


Ostatnio krucho u mnie z reckami wielkich, kinowych hitów, a to wszystko za sprawą tego, iż odszedłem od tej idei - w polskich internetach możecie przeczytać tysiące opinii na temat filmów takich jak "Need For Money" czy inne "Muppety". Postaram się więcej (nie znaczy to, że całą) uwagi skupić wokół filmów z mojej biblioteczki, filmów mało znanych jak i też tych bardziej, filmów lubianych i nielubianych przez mą personę. A poza tym, to samo - gry, płyty, komiksy, seriale, (anty)semickie i popkulturowe żarty oraz....profe...prowe...profesionaliżm? Tak to się pisze? Profesor i analizm? Tak?

Znacie Edgara Wrighta, twórcę trzech filmów tercetu "Wright-Pegg-Frost"? Koleś ten oto tworzy bardzo dobre komedie (no, może poza "World`s End"), a w 2009 roku został zakontraktowany przez wytwórnię Universal, w celu wyreżyserowania i napisania ekranizacji całkiem popularnych książeczek komiksowych "Scott Pilgrim". No i co? Dostał do dyspozycji spory budżet (w granicach 85 milionów dolarów), napisał wraz z Michaelem Bucall (prawdziwe nazwisko: Buccellato - nic mnie tak nie śmieszy, jak włoskie wyrazy) scenariusz, a w roli Szkota Pielgrzyma obsadził Michaela Cerę, flegmatycznego do bólu - co jest największym atutem tegoż aktora.

 Kilka lat temu mówiło się, że filmy na podstawie komiksów to chała, bo oddanie charakterystycznego klimatu i "komiksowości" ogółem, na dużym ekranie, jest wprost awykonalne. W morzu pełnym śledzi typu "Daredevil", "Elektra", "Ghost Rider" czy "Batman i Robin", znajdowały się pojedyncze perełki, które udowadniały, że ekranizacja komiksu nie musi równać się filmowi drętwemu, wręcz przeciwnie, produkcja ta może być gibka jak Natasza Urbańska w teledysku ze zlewem - za przykład robią tu "Batmany" Burtona, "X-Meni" Singera, "Sin City" Rodrigueza, "Watchmeni" Snydera. Jak wiemy, mniej więcej od 2010 roku proporcje się odwróciły, i dziś, częściej do czynienia mamy z adaptacjami komiksowymi na tym wysokim poziomie. Jednak co chcę powiedzieć - Batman, Spider Man, Superman, Iron Man - wszyscy Ci bohaterowie mogą się schować ze swoim komiksowym klimatem w filmie, gdyż Scott Pilgrim to najlepszy i najbardziej komiksowy (a nawet może i growy) film na świecie.

O co się rozchodzi. Fabuła rozgrywa się, jak informuje nas sekwencja początkowa, "Not so long ago, in the mysterious land...of Toronto, Canada". Nasz tytułowy bohater, geekowaty Scott, członek zespołu "Sex Bob-omb", chodzi z licealistką, młodszą od siebie o 5 lat. Wzbudza to konsternację wśród jego przyjaciół i znajomych. Pewnego razu śni o dziewczynie z różowymi włosami, by następnego dnia ją spotkać na imprezie. Aby móc umawiać się z nią, musi pokonać jej "7 Złych Byłych" (ja na przykład musiałem przez 7 miesięcy stawać na głowie, żeby moja już obecna luba zwróciła na mnie uwagę - jak widać, wszyscy mają jakieś wymogi).

 

Ewidentnie, nie jest to produkcja dla wszystkich. Film rozpoczyna jedna z najbardziej charakterystycznych sekwencji, jakie widziałem na oczy - jak Boga kocham, po jej obejrzeniu wsiąkłem w stu procentach w świat wykreowany przez Wrighta. Nie da się określić jednoznacznie, do jakiego gatunku należy "Scott Pilgrim". Znajdziemy w nim wiele rodzajów komedii, elementów filmu akcji, ale także i sporo świetnych kawałków muzycznych; soundtrack "Szkota Pielgrzyma" znajduje się na mojej liście "must have" wraz ze ścieżką dźwiękową z "Rocky Horror Picture Show" i "Tenacious D: Kostka Przeznaczenia". Po takich kawałkach jak "Threshold" czy "Bass fight", postanowiłem nauczyć się gry na basie. Jak na razie, moje postanowienie skończyło się na napisaniu na karteczce półtora roku temu słów "Kupić bas"..

Aktorzy i reżyser, jakaż cudna chemia między tymi dwoma zespołami się wytworzyła. Ci pierwsi dają z siebie wszystko (wspomniana flegmatyczność Cery i aktorzy drugoplanowi, toż to mistrzostwo świata), a Wright stworzył istne cudeńko za pomocą licznych eksperymentów na ekranie, kreując przy tym piekielnie charakterystyczny styl. Który się kocha, lub też nie.


Jeden z najbardziej geekowskich filmów ever? Prawdopodobnie tak, ale co ważniejsze - ścisła czołówka w tej kategorii i świetny miszmasz gatunkowy. Tak jak wspomniałem - miazgun kiszek i nerek pod względem muzyki i zabiegów reżyserskich tudzież montażowych. Jeden z moich ulubionych filmów? Oj na pewno, razem z "RHPS" i "Lotem nad kukułczym gniazdem" tworzy moją świętą trójcę filmową. Dychaaaaaa!.

3 komentarze:

  1. 1. Nie widziałam jeszcze ani jednej recenzji "Muppetów", ale w sumie się nie znam.

    2. A co jak się nie przepada za Michaelem Cerą?

    OdpowiedzUsuń
  2. 1. czepu czepu, ktoś się czepia
    2. Mi przed tym filmem był raczej obojętny, ale po seansie strasznie go polubiłem. Fajny, koleżka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa recenzja, zachęciła mnie do obejrzenia filmu!

    OdpowiedzUsuń