sobota, 16 stycznia 2016

O Cloverfieldzie i jego reklamie, czyli merytoryczny Kyś


Nie, nie jest to niestety recenzja właściwie dziś zapowiedzianego filmu, swoistego spin-offu/sequela Cloverfielda. Post ten ma za zadanie opisać geniusz marketingowy, jaki towarzyszy marce Cloverfield (nie ma bata, żebym się zmusił do napisania polskiej nazwy tego filmu), bo to doprawdy zakrawa o sztukę.

Bo umówmy się. Kampanie reklamowe filmów w dużej mierze są mało ciekawe, żeby nie powiedzieć nudne. Opierają się praktycznie wyłącznie na zwiastunach, które niestety nie spełniają swojego podstawowego założenia - nie intrygują widza. A gdy to już robią, okazuje się, że zwiastun streścił praktycznie cały film. Ostatnio było głośno o takim oburzeniu w przypadku zajawki Batman vs Superman, przez co musiał aż interweniować anonimowy widz (tak, jasne), tłumaczący, iż film już obejrzał i że zwiastun wcale nie zdradza wszystkiego. Rzeczywiście, na podstawie takiego zwiastuna można ułożyć sobie wszystko w logiczną całość. Po dziś dzień żałuję, że czytałem analizy zwiastunów SW7, przez co pierwsze 30 minut nie były dla mnie żadnym zaskoczeniem a jedynie czystą formalnością.

Także zwiastun Zjawy trochę nazbyt zaspoilował film. Pokazali w nim trochę początku, najmocniejsze sceny ze środka i trochę końca i, osobiście, oglądając pasje Leonarda, autentycznie się zawiodłem, bo widziałem już najmocniejsze momenty filmu, a i tak wiedziałem, że koniec końców Leoś trafi do jakiejś wioski i będzie obgadywał Toma Hardy'ego (który, nawiasem mówiąc, jakbyście nie widzieli mojej oceny na filmwebie, skradł Leosiowi film i swoją charyzmą pozbawił mnie wszelkich oznak heteroseksualizmu). Ale do rzeczy, w końcu to poważny artykuł, pierwszy i ostatni w historii tego bloga. Opowiem wam o prawdziwym reklamowaniu filmu.

Mamy rok 2007, premierę Transformersów Michaela Baya (wtedy tasiemcem była Piła, ale następca się znalazł jak widać). Rzesza ludzi pędzi do kin. Zaczyna się seans, zaczynają się zwiastuny. I co się wtedy dzieje?  Pojawia się ten trailer:


Poruszenie, sensacja i masowe zainteresowanie. A co jest w tym wszystkim najlepszego? Nie ma tytułu! Jedyne co dostajemy to datę premiery: 1-18-08. Data ta była także jednym z najważniejszych punktów kampanii viralowej towarzyszącej (jak się później okazało) Cloverfieldowi. Bowiem gdy wystukało się w pasku adresu strony te liczby i zwieńczyło się wszystko za pomocą kropki i literek c, o oraz m, wyskakiwała tajemnicza strona, na której znajdywały się jedynie.... zdjęcia.

Z początku można było oglądać jedno zdjęcie, z biegiem czasu dochodziły kolejne, pojawiła się opcja ich obrotu, aż w okolicach premiery, po dłuższym pobycie na stronie, usłyszeć można było przerażający ryk potwora... To nie wszystko. Pojawiały się kolejne zwiastuny, które mówiły równie dużo, co poprzednie, a odpowiedzi na pytanie "jak wygląda potwór?" wciąż nie było. Uwierzcie mi, wyobraźnia pracowała cholernie ciężko; mówiono o Godzilli, mówiono o Cthullu, mówiono też o czymś takim, takim czy takim, a niektórzy upierali się, że słyszą, jak ktoś na zwiastunie krzyczy IT'S A LION. Rzeczywistość była zgoła odmienna i niektórych srogo rozczarowała - ale przecież nie o to w tym wszystko chodziło, prawda?

Do całej kampanii reklamowej doszły jeszcze newsy, związane z takimi fałszywymi firmami jak Slusho (występujące chyba w każdej produkcji Abramsa poza SW i Lostem), Tagruato czy też kontem na MySpace jednej z uczestniczek imprezy Robba. Naprawdę, trudno jest ogarnąć, z jak wielkim rozmachem pomyślana była reklama Cloverfielda. Popatrzcie chociażby na tego newsa z legendarnej myślę strony - http://www.zakazanaplaneta.pl/2008/01/08/1360/. Przecież to nie mieści się w żadnym organie, jak rozbudowana była promocja tegoż filmu, jak tajemnicza, intrygująca i innowacyjna była ta kampania.

Uważam się za ogromnego szczęściarza, że miałem przyjemność brać udział w tym viralu i śledzić to na bieżąco. Z podobną zabawą spotkałem się tylko raz - przy innym tworze J.J. Abramsa, a mianowicie serialu LOST (cóż za zdziwienie!) i wspaniałej grze FIND815. Co ważniejsze jednak odnośnie samego filmu - pamiętam podniecenie towarzyszące mi na przedpremierowym pokazie Cloverfielda; produkcja robiła ogromne wrażenie na dużym ekranie, a J.J. dostarczył film godny swej kampanii. Seans odpowiedział na najważniejsze pytanie - jak wygląda potwór - ale co z tego,
skoro namnożył 3000 innych pytań?

Od razu po premierze zaczęły się spekulacje na temat kontynuacji; a to te same wydarzenia z innej perspektywy, a to sequel z tymi samymi bohaterami, a może od strony wojska to wszystko pokazać. Kilka lat temu pojawiły się nawet takowe zdjęcia, po których - nie wiedzieć czemu - zawsze mam dreszcze. Nic jednak nie szło do przodu w kwestii kontynuacji. Do czasu....
Pojawił się trailer Super8. Znajomy styl, prawda? I choć też traktował o potworze, nie był w żaden sposób związany z Cloverfield. 

Przez lata wypytywano się Dżej-Dżeja o sequel, a on w zasadzie zawsze odpowiadał to samo - są rozmowy na ten temat, jednak zero konkretów. I co? Po ośmiu latach od premiery dostajemy zwiastun. Ponownie przed filmem Michaela Baya. Ponownie zagadkowy, całkowicie niespodziewany. Tak o, z dupy. Żeby było tego mało, dostajemy też plakat i datę premiery ustawioną na... marzec tego roku. Oto zwiastun:


Proste? Proste. Jesteście zaintrygowani? Prawdopodobnie tak. Ja już obejrzałem ten trailer około 30 razy i wciąż jaram się, że utrzymali to wszystko w tajemnicy przez tak długi czas. Wnioski nakładają się same, a mianowicie Abrams uknuł całą drakę z przejęciem SW przez Disneya i zrobił siódmy epizod tylko po to, żeby uśpić naszą czujność przed drugim Cloverfieldem #truestory. Ludzie na IMDB już się zbierają i zaczynają wyszukiwać strony, które pozwolą im na przeżycie drugiego virala, tak samo epickiego jak na przełomie lat 2007 i 2008. Ale to akurat nie ten typ kampanii. Abrams znów genialnie i niesztampowo zareklamował film i podejrzewam, że Ci, którzy poszli wtedy na ten pokaz przedpremierowy filmu Michaela Baya (nieważne jakiego, w końcu to tylko Michael Bay), nie mogli się skupić w żaden sposób na seansie, bo myślami byli z powyższym zwiastunem.

A wiecie, co jest najzabawniejsze? Że ja 10 Cloverfield Lane umieściłem w moim poście podsumowującym 2015 rok, w kategorii "Najbardziej oczekiwane filmy 2016 roku". Tyle, że wtedy nazywał się jeszcze Valencia i z Cloverfieldem miał wspólnego tyle, co redaktorzy naekranie.pl z dobrym gustem. Jestem przekonany o sukcesie finansowym i o tym, że będzie dużo szumu wokół najnowszego dziecka Abramsa. Całe, cholera, szczęście, że trzeba czekać tylko dwa miesiące, a nie np. pół roku. Nawet Przebudzenie Mocy nie wzbudziło we mnie takich emocji i, cóż. Niech Abramsowi się wiedzie, bo dowiódł, że zarówno z reklamą jak i z filmem, a nawet i serialem mu za pan brat i zawsze można liczyć na coś niespotykanego z jego strony.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz