piątek, 21 września 2012

Bo ja chcę zanurzyć pięść swoją na Twym policzku - Warrior

Dwa miesiące. Dokładnie tyle męczyłem się z oglądnięciem "Wojownika". Chciałem go zobaczyć w telewizji - nie zobaczyłem.Ściągałem go z Internetu,  popełniając przestępstwo - nie oglądnąłem. Słyszałem nawet o tym, że kościół ma jedyną kopię tego filmu, przez co musiałem zlizywać piankę do golenia/bitą śmietanę z kolan księdza - wszystko okazało się kłamstwem. Aż w końcu postanowiłem zakupić własny egzemplarz do mojej kolekcji filmowej. I gdy wstałam podajże wczoraj rano o 6, wiedziałem że to jedyna pora, w której nic i nikt nie przeszkodzi mi w oglądnięciu tej produkcji. Dlatego też olałem naukę na język francuski i zająłem się czymś co naprawdę lubię - umięśnionych, spoconych facetów w klatkach.

Uwaga na lekkie niczym Grycanki spoilery.

Myślę : piękna sprawa, Tom Hardy będzie się za przeproszeniem NAPARZAŁ (piekło za takie słownictwo gwarantowane) z innymi ludźmi, pewnie jest tym dobrym, a ten drugi na plakacie to ten zły, super sprawa, 10/10 od razu mogę wstawić, w końcu to Bane, come on. Ale gdy włączyłem film, oglądnąłem pierwsze minuty, wiedziałem już że nie będzie tak, jak w mojej wizji było.

"Warrior" to piekielnie dobry film, temu nie zaprzeczę. Jednak mój podstawowy zarzut wobec niego to to, że on się gubi w pewnym momencie. Pierwsze sceny ukazują nam Tommiego (Hardy), który po latach rozłąki odwiedza swojego ojca (Nolte), z którym - lekko mówiąc - nie ma dobrych relacji. Potem zaś poznajemy drugiego brata (Edgerton) - gość dorobił się rodziny, domu, posady nauczyciela, ale, niestety, ma ogromne kłopoty finansowe. Później obaj bracia postanawiają rozpocząć treningi, każdy z osobna oczywiście, oboje zapisują się do tego samego turnieju, jest kilka zwrotów akcji i właśnie tutaj zaczyna się mój wywód.

Od kiedy ogląda się te walki w turnieju, człowiek sobie myśli : o, jak fajnie, Tommy to prawdziwy badass, a jego brat, którego imienia nie pamiętam za cholerę, przechodzi do kolejnych rund w zasadzie na farcie. Nie mogą tego spieprzyć, pewnie jakiś mistrz MMA złamie brata Tommiego, by ten się zemścił w finale i przeżył jakieś katharsis czy coś. Jak czytacie często moje wypowiedzi, możecie się spodziewać jakie hasełko teraz przeczytacie.

LECZ NIESTETYYYYYYYY...... Tommy przechodzi do finału w naprawdę badassowym stylu, nokautując wszystkich w pierwszej rundzie. Postać w którą wciela się Edgerton ma walczyć z jakimś mistrzem z Rosji, prawdziwym schabem. Oczywiście zwycięża jakimś cudem, ja cały w euforii, że fajnie, że miło, że jednak mu się udało. Nadchodzi czas finału - brat kontra brat. Tommy kontra brat Tommiego. I tu pan reżyser wprowadził jakiś dziwny, niezrozumiały dla mnie zabieg. Wszystko wygląda tak, jest taka chora otoczka wokół, jakby Tommy był głównym villainem w tym filmie, a jego brat to wielki heros, który walczy w imię dobra i Jezusa Chrystusa. Oczywiście Tommy przegrywa, co było do przewidzenia - Edgertonowi kibicowała żoneczka, uczniowie i dyrektor szkoły, jakżeby inaczej miało być jak nie jego wygrana, to by się przecież kłóciło ze schematami filmowymi !

Bardzo, ale to bardzo słaba końcówka. Filmy z USA przyzwyczaiły nas ostatnio do takiego stanu rzeczy. Nie patrząc na nią samą jednak, film prezentuje się świetnie, jest na pewno dobrym filmem walki, z cholernie przyzwoitą obsadą (Nick Nolte, mimo że mnie zawsze denerwuje swoim nosem, to muszę przyznać - świetny aktor, Edgerton przyzwoicie, a Hardy jak to Hardy, na swoim diabelsko wysokim poziomie). Dla chorych ludzi z manią statystyk i obliczeń - 8/10 myślę że spokojnie. Fajna historia, naprawdę, marne zakończenie, ale naprawdę reszta się broni znakomicie.

PS. Na koniec powiem, że nie zgadzam się z osądem Klapserki na temat tego, iż "Fighter" jest lepszy od "Warrior". Moim skromnym zdaniem, podstawową przewagą Warriora jest brak Wahlberga w obsadzie.

5 komentarzy:

  1. Tym bardziej muszę obejrzeć, jak na razie jeszcze nie miałam okazji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aś się uczepił tego Wahlberga:] Dla mnie "Fighter" zawsze wybroni się ekipą Bale&Leo z fantastycznymi wstawkami w wykonaniu Amy Adams. A że Wahlberg - ja tam jakoś niespecjalnie na niego zwróciłam uwagę;) Aczkolwiek ani "Fighter", ani "Warrior" nie zachwycili mnie tym, o czym z pozoru - tematycznie - są, a, uwaga wymądrzę się, rysunkiem psychologicznym bohaterów, ich relacjami - z rodziną i środowiskiem, w którym żyją. I tu oba filmy wymiatają na równi.

    OdpowiedzUsuń
  3. ja się poryczałam na tym filmie, świetny

    OdpowiedzUsuń