poniedziałek, 6 stycznia 2014

Ho-Ho-Hobbit. - Hobbit: Pustkowie Smauga


Zaniepokojony ostatnimi wydarzeniami w sferze blogów filmowych oraz profesjonalizmem moich drogich kolegów i koleżanek po fachu, a także zbytnią powagą towarzyszącą recenzjom wyżej wymienionych, postanowiłem przyjść i po raz kolejny zburzyć porządek i ład w tym nudnym, zbyt merytorycznym uniwersum blogowym. Tak też o to, dzisiaj moje bardziej dywagacje niźli recenzja, na temat nowego Niziołka, okraszone tylko we wstępie profesjonalnym językiem i wysublimowaną terminologią.

W pierwszej połowie poprzedniej dekady, każdy kinoman, laik, niedzielny widz - po prostu wszyscy mogli przeżyć coś, co było nowe, co było świeże, piękne i z pomysłem. Wieść o przeniesieniu biblii fantasy na duży ekran była jak pierwszy mokry sen dla każdego nastolatka - pojawiały się pewne wątpliwości i strach, a zarazem ciekawość i fascynacja tematem. I jak się okazało, za sprawą pewnego grubego pana, zowiącego się Peter Jackson, dostaliśmy solidną ekranizację trylogii Tolkiena. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie - Ci, którzy interesują się efektami specjalnymi zachwycali się wizualną orgią na ekranie, inni wsłuchiwali się w epicką muzykę towarzyszącą naszym bohaterom, a jeszcze inni woleli skupić się na rywalizacji Gimliego z Legolasem czy na trójkącie miłosnym Sam-Frodo-Gollum. Wszystko było cacy, "Powrót Króla" wyrównał oscarowy rekord Titanica i Bena-Hura, achom i ochom nie było końca. A potem Peter Jackson schudł....

Jestem ogromnym fanem filmowego LOTR-a, nabyłem nawet swego czasu wydania rozszerzone na DVD i oglądnąłem z pińcet razy, ale "Hobbita", jako swego rodzaju rozwinięcie uniwersum Tolkiena, po prostu jakoś nie mogę kupić. Boję się, że wraz z zrzuceniem zbędnych kilogramów, Jackson stracił tkanki, odpowiedzialne za to "coś", co mnie urzekło we "Władcy Pierścieni". "Niezwykła Podróż" była dla mnie niezwykle rozczarowującą podróżą (bite 30 minut zajęło mi wymyślenie tej gry słów), nie tyle nudną, co mało ciekawą i zbyt... grzeczną, bajkową? Mimo wszystko, zasłużenie dostała ode mnie siódemkę, a rok później wybrałem się z mą lubą na "Pustkowie Smauga".

I cóż o tym "Pustkowiu" mogę powiedzieć. Najbardziej ucieszyło mnie to, że coś się dzieje na ekranie. Akcja w Mrocznej Puszczy, spuszczanie się w beczkach (hihi) czy chociażby sama konfrontacja ze Smaugiem (jego głos to poezja dla mych narządów słuchowych, choć nie tylko słuchowych) - jest ciekawie. Ponadto, dodajmy sobie do tego mroczniejszy klimat i całkiem niezłą oprawę wizualną, z komicznie wyglądającymi orkami i mamy dobry film. Czy aby na pewno?

Osobiście, jako zwykły widz, który nie miał jeszcze styczności z książkowym odpowiednikiem "Hobbita" oraz "Silmarrillionu" i "Opowieści Niedokończonych" (z których to książek Jackson czerpie garściami, więc nie jest to tak, iż z jednej, malutkiej książeczki zrobili trzy filmy, jak niektórzy sądzą), masakrycznie boli mnie to, że mamy taki natłok "niby-głównych" bohaterów, bo aż piętnastu, o ile mnie pamięć nie zwodzi, a uwaga jest poświęcona tylko trzem, max. czterem. Nie czuję żadnej, ale to ża-a-adnej więzi z bohaterami i odważę się powiedzieć więcej - nie jestem nawet w stanie rozróżnić wszystkich krasnoludów (choć to akurat może być oznaką wczesnego stadium demencji). Zasięgnąłem opinii u Tolkienowskich wyjadaczy i z tego, co się dowiedziałem, rozumiem, że w książkach sytuacja wygląda podobnie - tyle, że dla przeciętnego widza nie mającego styczności z pierwowzorem, takie rozwiązanie, jakie zaserwował nam Jackson, może wydawać się co najmniej osobliwe.

Orlando Bloom tak mi się podobał w tym filmie, iż w ramach podkreślenia i urzeczywistnienia tegoż faktu, poświęcę mu osobny akapit. To, co Legolas wyczynia w walce z orkami, jest jak rzeź w domu spokojnej starości. Naprawdę nie wiem, czy on po prostu chciał się popisać przed Kate z Losta (która po raz kolejny zaplątała się w trójkąt miłosny, tym razem beznadziejny w przeciwieństwie do tego z  "Zagubionych"), czy może pragnął jakoś odreagować, gdy zorientował się, że jego tatuś to kawał niezłego geja-narcyza. Tak czy inaczej - Legolas badass`ostwem ustępuje tylko Liamowi Neesonowi, mojej dziewczynie i posłance Senyszyn, a scena, gdy rozmawia z ojcem Gimliego, Gloinem, wywołała u mnie uśmiech, którego nie powstydziłby się nawet sam Jack Nicholson.

Mam bardzo ambiwalentny stosunek do nowego Hobbita. Ta poważna część mojego recenzenckiego sumienia, srogim tonem głosi, że nowe dzieło Petera Jacksona to nic specjalnego, z muzyką-odgrzewanym kotletem, nierównymi efektami specjalnymi i brakiem chemii między widzem a postaciami. Ta druga część sumienia, czyli dzieciątko zakochane w kinie i w tym, jak człowiek może się zrelaksować i zanurzyć w całkiem inny świat, krzyczy głośno i dosadnie, iż "Pustkowie Smauga" to kawał solidnej rozrywki, którą należy się cieszyć i radować. Tak też o to polecam dla fanów Tolkiena i ludzi, szukających tylko rozrywki w kinie i nie polecam dla tych, którzy szukają jakiejś głębi, czegoś więcej w filmach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz