ARRR! MASZTY W GÓRĘ! SZPADY W DŁOŃ! KLEJNOTY I TE SPRAWY! PIRACI Z KARAIBÓW W WERSJI PORNO! |
"Obecność", czyli według wielu podjaranych nastolatek JAK I TEŻ POWAŻANYCH BLOGERÓW FILMOWYCH, najlepszy horror na świecie, straszniejszy niż filmy z Adamem Sandlerem oraz powodujący rozluźnienie mięśni pośladkowych skuteczniej od mieszaniny omleta z marmoladą (pozdrawiam Egzemę, jeśli to czyta). A w rzeczywistości? A w rzeczywistości jest to po prostu odgrzewany kotlet. Nie wnosi nic nowego, ma kilka fajnych momentów (które widzieliśmy już w takich filmach jak "Naznaczony" czy "Sinister"), a jedyne, co może za nim przemawiać to to, iż jest oparty na faktach. Brat mój niepoważny, narobił wielkiego huku wokół tej produkcji, że bał się, że oglądał z kolegami, że się tulili i bali - niestety, aż tak kolorowo nie jest. Po prostu, średni film, ni to groszek, ni marchewka - 6/10.
Umówmy się na wstępie - jestem fanem Edgara Wrighta. "Wysyp Żywych Trupów" był bardzo spo, "Hot Fuzz" było co najmniej dobre. Ale "To Już Jest Koniec" (bo najwyraźniej taki tytuł przyjął w polskiej dystrybucji, co jest absurdalnie śmieszne, gdy popatrzy się na dzieło Rogena i Goldberga), to takie niechciane, nieplanowane dziecko i czarna owca w rodzinie. W tym filmie nie gra kompletnie nic. Humoru, w porównaniu do poprzednich dwóch części trylogii "Wright-Pegg-Frost", tyle, co modlących się zakonnic w "Wilku z Wall Street". Postacie są nieciekawe (Pegg tam niby pokazuje coś, jako jedyny chyba), cały pomysł fabularny niezły, ale głupio zrealizowany, a jedynym fajnym akcentem jest końcówka. 3? 4? Niech ma to 4, ale to tak z łaski bardziej niźli na zachętę.
A na koniec zostawiłem obiecanego "Capote`a", którego miałem w planach oglądać od hohoho, i pewnie, gdyby nie śmierć Hoffmana, dalej tkwił by na liście "must watch". No i w końcu obejrzałem go, spodziewając się cudów na kiju i gruszek na wierzbie. I... nie zachwycił mnie, szczerze powiedziawszy, ale to chyba tylko i wyłącznie dlatego, że tytułowy Truman Capote wprawił mnie w osłupienie, za sprawą swojej ciekawej barwy głosu... Bez wątpienia jednak przyznaję, że Philip Seymour Hoffman zagrał niesamowicie twórcę "Śniadania u Tiffany`ego" i "Z zimną krwią" i potwierdził przy tym, iż był aktorem genialnym, a także uniwersalnym. Sam film? Mam mocno mieszane uczucia. Historia nie wciągnęła mnie prawie w ogóle. Mimo obiecującego początku - im dalej w las, tym moja ciekawość osiągała raczej poziom tkanki mięśniowej Magdy Gessler, niżeli tkanki tłuszczowej. Szóstka? Może, MOŻE z plusikiem.
Też mam mieszane uczucia wobec Capote'a
OdpowiedzUsuń