Nie wiem jak to się stało, ale gdy po przerwie wróciłem do obiegu, post był co niedziela. Potem zmieniło się to na środę, a dziś, jakby nigdy nic, piszę w czwartek, z obawą, że i tak nie zdążę skończyć przed piątkiem. Coś... coś tu trzeba poprawić, mi się zdaje...
Kilka miesięcy temu do polskich kin wchodziły oscarowe hity. Te fajne, miłe, które nam - a przynajmniej mi - się podobały (Wilk z Wall Street, American Hustle), te, które podobały się już mniej (Ona, Zniewolony), oraz ta, którą olałem, bo nie znoszę twarzy Steve`a Coogana (Tajemnica Filomeny). Zabrakło jednak pewnej produkcji, oldschoolowej produkcji w odcieniach czerni i bieli. Produkcji, którą dystrybutorzy olali z przyczyn mi nie do końca znanych, a i która nie została doceniona podczas rozdania Oscarów. W polskich kinach zabrakło Nebraski.
Filmu Alexandra Payne`a (reżysera takich obrazów jak Spadkobiercy czy Schmidt), opowiadającego o starym mężczyźnie, który wraz z synem wyrusza w podróż do Lincoln w stanie Nebraska, by odebrać wygrany milion dolarów. Jeśli mam być z wami całkowicie szczery, podejrzewałem (nadal zresztą podejrzewam), że to tak naprawdę Bruce Dern oszalał na starość i na jego nieszczęściu reżyserzy oraz producenci zbijają fortunę. Bez względu na to, produkcja prezentuje sobą to, co jest kwintesencją kina, a zarazem moim ulubionym aspektem tej sztuki - prostotę i zwięzłość. Nie uświadczymy tu tego, bez czego Hollywood ostatnimi laty nie może się obejść - efektów specjalnych i rozwiniętego CGI, pięknych aktorów i aktorek czy dynamicznej akcji - to po prostu życie ukazane takim, jakim jest.
Oglądnąłem tę produkcję z 10 razy (czyli już możecie się domyślić, że mi się podobało) i nie jestem w stanie powiedzieć, czy reżyser miał taki zamiar, czy to ja nadinterpretuję, ale pozbawienie filmu kolorów, ma sens. Idealnie odzwierciedla życie - nic nie jest w nim jednoznacznie czarne lub białe, złe lub dobre. Chociażby postawa głównego bohatera ukazuje nam ten rodzaj dychotomii (Boże, cóż ja za słów używam, mości panie! Żeby jeszcze dobrze zostały użyte to już będę zadowolony z recenzji) - Woody to niby stary dziadek, który nie ogarnia i do którego nie da się nie czuć sympatii, ale ma na swoim życiorysie spore rysy. Był okropnym ojcem i poślubił kobietę, której tak naprawdę nie kochał, a jednak pojawiają się u niego także pozytywne cechy; zawsze był skory do pomocy innym, nawet za darmo, a teraz, mając nadzieję, że wygrał kupę kasy, chciałby ją zostawić swoim synom, by coś po nim mieli.
Największymi gwiazdami ekranu są oczywiście Bruce Dern jako Woody (tak jak napisałem wyżej, podejrzewam, iż nie musiał grać wcale) oraz June Squibb jako jego żona, Kate. Bardzo mi się podoba fakt, iż Squibb, mająca już 84 lata (!!!), właśnie dzięki swemu genialnemu występowi w Nebrasce, zaistniała w światku filmowym, dostając dziesiątki ofert (obecnie występuje gościnie w serialu Girls - nie mylić z Golden Girls), gdy wcześniej występowała rzadko, a jak już to albo w jakimś chłamie, albo jako postać trzeciego planu (ciekawe ile lat mi będzie musiało stuknąć, żeby w końcu się wybić w sferze blogowej). Na pochwałę zasługuje także Will Fort; solidnie zagrał Davida - bezradnego, względem upartego ojca, syna.
Jestem wielkim fanem filmów Payne`a. Mało który reżyser może pochwalić się filmami opowiadającymi tak proste historie w tak bardzo zręczny i ciekawy sposób. Nie mogę się oprzeć urokowi, jaki niesie ze sobą podróż Woddy`ego i Davida. Może to przez moją słabość do prostoty i nostalgii, może przez słabość do emerytów, może jedno i drugie.. A może to po prostu porządny, spokojny film, prezentujący styl, od którego się niestety coraz częściej odchodzi na rzecz huków, wystrzałów i technologicznych fajerwerków? Jedno jest pewne - wyrobiłem się z napisaniem postu przed nadejściem piątku. W ramach tego, pozwolę sobie wkleić kilka przykładów wyżej przytoczonej mimiki Steve`a Coogana. A Nebraske oczywiście polecam.
Do dawna przymierzałam się do tego filmu, faktycznie polska dystrybucja dała tu ciała. Co do Coogana to może bym i nawet stanęła w jego obronie, ale przyczynił się do zepsucia seansu "W 80 dni dookoła świata"- a ja tę książkę bardzo lubiłam. Nie widziałam też "Her", ale jeśli mniej ci się podobała to napisz coś o tym, bo jestem ciekawa odmiennej opinii.
OdpowiedzUsuńNajgorsze jest to, że na próżno wyczekiwać wydania na dvd. A o "Her", specjalnie dla Ciebie, napiszę co nieco w czerwcu, a co tam, niech stracę!
Usuńmoje wrażenia po seansie 'Nebraski' są bardzo podobne. również cenię ten styl w kinie - życzliwie, prawdziwie oraz wzruszająco, bez efekciarstwa, które ma odwrócić uwagę od luk w fabule. Payne powrócił do korzeni kina i stworzył prostą opowieść, która dotyka naszego serca.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie!
Polecam inne filmy w tym nurcie - "Mała Miss", " Wszyscy mają się dobrze", "Kadysz za przyjaciela"
Usuń